11 listopada w Legnicy. FOTO




Reklama


Reklama


Było radośnie i normalnie. W Katedrze legnickiej Msza święta za Ojczyznę, ludzi nie za dużo, bo tylko „jak trwoga to do Boga”, a potem w Rynku przysięga klas mundurowych i podniosła ceremonia wciągnięcia polskiej flagi na maszt, salwa honorowa, wspólne śpiewanie hymnu. Wokół za barierkami cała patriotyczna Legnica, dużo dzieci. A potem dla każdego coś miłego. Wspaniały koncert pieśni wojskowych zespołu Rota, Wojsko Polskie, grochówka, zdjęcie z US Army, Polonez i tak do wieczora. Miasto się postarało. „My już nic nie musimy robić, jest normalnie, jest jak trzeba” - powiedziała nie bez nuty nostalgii senator Dorota Czudowska. Bo kto jeszcze pamięta te nasze biedniutkie obchody 11 Listopada przez niemal dwie dekady III RP, gdy jak w stanie wojennym celebrowaliśmy święto Niepodległości w przepełnionej Katedrze, gdzie politycy prężyli się w pierwszych rzędach, potem składaliśmy kwiaty pod płytą Józefa Piłsudskiego i pieśni patriotyczne w kruchcie. Czasem dzięki Dorocie Czudowskiej zagrała orkiestra policyjna przed katedrą, a wieczorem śpiewy w salce parafialnej u ks. Araszczuka. Oczywiście były w kraju wyspy polskości, które nie poddały się “pedagogice wstydu”. W pobliżu był Lubin rządzony przez Roberta Raczyńskiego, hucznie świętujący Niepodległość w czasach, gdy legniccy działacze Klubu Gazety Polskiej walczyli o usunięcie „pomnika wdzięczności”. Szczęśliwie wiatr historii zmiótł pomnik, a Niepodległość świętować możemy „jak w Lubinie”.  






Reklama


Reklama